piątek, 6 grudnia 2013

R. IV Death

Padłam wyczerpana na łóżko. Nie to żeby podróż czy rozpakowywanie walizek było męczące, ale wstawanie o 6 rano to dla mnie męczarnia. Złapałam telefon ze słuchawkami i włączyłam muzykę głośno, by nie słyszeć dźwięków z zewnątrz. Usłyszałam pierwsze nuty „Lonely Day” System of a Down i od razu odpłynęłam do innego świata. Zaczęłam widzieć ten głupi dzień.
Stałam w domu, przed sypialnią mamy. Po cichu wymknęłam się z domu. Padało. Zbierało się na burzę, na tę pieprzoną burzę. Wyszłam z domu żeby iść do stajni. Chciałam wybrać się nocą w teren, zawsze w lesie, przy blasku księżyca wydawało mi się, że tata wracał i był ze mną.  Ubrałam Cenę i pojechałam. Byłam nad jeziorem kiedy rozpętała się burza. Szybko wróciłam żeby nie denerwować kobyły. Byłam prawie na miejscu kiedy zobaczyłam nasz dom w płomieniach. Ruszyłam cwałem, nie wiedziałam co się dzieje, co robić. Chciałam tylko uratować  rodzinę. Wbiegłyśmy na posesję, zostawiłam Cenę przywiązaną do bramy, pobiegłam jakieś do domu. Z drzwi i okien buchały płomienie. Wiedziałam, że nie wejdę do środka. Zaczęłam wołać na całe gardło „mamo”, wzywałam ją, wzywałam brata, wzywałam psy, prosiłam o pomoc. Nikt nie wyszedł. Zakryłam twarz apaszką i pomimo płomieni smagających moje ciało jak bat, chciałam wejść do środka. Byłam już blisko wejścia kiedy dach się zawalił i żar i huk odrzuciły mnie do tyłu. Kucnęłam, zakryłam twarz w dłoniach i wybuchłam głośnym płaczem. Zaczęłam się modlić, błagać tatę i Boga by ich oszczędzili. Nikt jednak mnie nie słuchał. Deszcz dalej padał, pioruny waliły dookoła, płomienie buchały, niemal słyszałam jak się ze mnie śmiały, mój dom stał w płomieniach, a raczej jego ruiny, a pod nimi moja matka, brat, psy i wszystko co miałam, a ja ? Klęczałam przed nim, szlochałam i błagałam Boga by to był tylko sen. Całe moje życie runęło jak dach, dach na którym kiedyś siedziałam z bratem i oglądałam gwiazdy. Klęczałam tak, aż do przyjazdu straży pożarnej. Widocznie sąsiednia wieś ujrzała pożar i wezwała pomoc. Trochę za późno. Ich przyjazd nie miał sensu i tak wszystko stracone. Gdy ujrzałam twarz nieznajomego mężczyzny wciąż majaczyłam i płakałam. Facet coś do mnie mówił, lekko mną potrząsnął, ale ja nic nie czułam, nic nie słyszałam. Strażak machnął ręką do innych, a tamci wzięli się za gaszenie pożaru. Poczułam na sobie czyjeś ramiona. Wciąż szeptałam te same słowa. Dopiero po chwili usłyszałam głos mężczyzny, był przy samych uszach szeptał czule i troskliwie: spokojnie, wszystko będzie dobrze. Nic nie będzie dobrze, pomyślałam. Spoczywałam w jego objęciach jak manekin, nie tuliłam się, nie spierałam. Nagle zobaczyłam, że jeden z ekipy niesie coś małego na rękach. Podszedł do mnie i dał mi przedmiot, był owinięty w koc. Rzecz zaczęła się trząść, odwinęłam koc. Zobaczyłam pod nim przerażoną i lekko poparzoną Myszkę. Strażak powiedział, że pies był za domem w byle, ale i tak doznał lekkich obrażeń. Wpadłam w jeszcze większą rozpacz. Przytuliłam psa, ale zamiast niej widziałam 6 innych piszczących i skomlących zwierząt. Merlin, mały biedny szczeniak, miał ledwo 3 miesiące, Mika, moja mała Mikusia, 4 lata ze mną byłaś, Kaja, drobniutka, mieściłaś się w kieszeni, byłaś taka słodka, Deisy taka nieufna, tak strasznie się bałaś, na pewno, Saba, Walery, Roki ! Wszystkie na pewno wołałyście o pomoc, ale ona nie przyszła, a wy spłonęliście żywcem. Zaraz po tym ujrzałam mamę i Michała, tak słodko spali, nieświadomi tego, że jeszcze tej nocy zginą.

____
Żebyście poznali nieco bliżej Jessie.

1 komentarz:

  1. Dobra, czy ja mówiłam, że tamten opis był smutny?
    Załamuję się jak takie coś czytam. Nie wiem dlaczego, ale od razu czuję się jakbym to ja była bohaterem tego rozdziału, opowiadania. Tak bardzo mi jej szkoda. Przecież to wszystko co na nią spadło, jest nie do udźwignięcia. Ja nie dałabym sobie rady.
    Niezwykle napisane

    OdpowiedzUsuń