środa, 26 lutego 2014

R. XII "Dwie strony medalu"

Krótko, ale proszę. Nawet się z niego cieszę :)




Tydzień z panem Leto minął dość… szybko. Ledwo co przyleciał, ręka się zagoiła, a ten już ucieka. No cóż, ale chociaż zdążyłam mu pokazać okolice, nie obyło się bez stajni.  Żałowałam tylko, że nie udało mi się go zrzucić,, bo było by śmiesznie.  No, ale! Było minęło, czas wracać do życia. Środek lipca, a ja siedzę w domu i się lenie. Czas wyjść z domu!  Jako, że był środek tygodnia na ulicach Olsztyna mimo wakacji nie było tłumu. Ruszyłam powoli do Rafała. Z grafiku na stronie LemONa powinni być u siebie, bo mają za 3 dni koncert u nas. Żeby się upewnić napisałam do Adama i miałam rację… choć nie do końca. W domku był tylko Adam, Budyń i Andrzej.  Na miejscu powitali mnie drinkiem, co mnie nie zdziwiło.  Usiedliśmy na tarasie i wymienialiśmy się wrażeniami z ostatnich czasy, ale ja skupiłam się bardziej na zachowaniu Adama. Był nieco… zagubiony. Po kryjomu smyrnęłam go stopą pod stołem, a on jak na zawołanie spojrzał w moją stronę. Pytająco kiwnęłam głową, a on odpowiedział kiwnięciem w stronę pomostu. Oboje przeprosiliśmy towarzystwo i ruszyliśmy w dane miejsce. Usiedliśmy na krańcu drewnianego molo, Adam zanurzył stopy a ja położyłam się na plecach, chwilę postem gitarzysta poszedł w moje ślady.
-Co jest?- spytałam po chwili ciszy, ale Adam tylko głośno westchnął- No mów, wiesz, że nie dam ci spokoju.
-No wiesz. Zastanawiam się.
-Nad czym?
-Nad LemONem.
-W jakim sensie?
-Wiesz, że to miało być przelotnie. Jedna akcja na kacu, a tu takie o! Problem jest taki, że trasa idzie pełną parą, płyta wydana, wywiady, praca w studiu, a tu zaraz znowu nauka się zacznie, a o rodzinie nie wspomnę. Nie wiem czy dam radę sobie z tym poradzić.
-Eh, Adam.  Wolisz rozsądnie, czy słodzenie?
-W tym przypadku zwykłą pomoc.
-Dobrze, a więc.- przekręciłam się i położyłam mu się na brzuchu, tak jak zawsze gdy musimy poważnie porozmawiać, ale z pewnym luzem. Żeby się nie stresować zaczęłam bawić się jego włosami.- Patrząc na to wszystko z dwóch stron masz dwa wyjścia. Jedno, możesz zostać i starać się pogodzić wszystko, bo wiadomo, że kochasz muzykę. Patrząc na Czaplaya jest to możliwe. ALE. Masz też drugie wyjście co dla mnie jest rozsądniejsze, ale ryzykowne. Odejście. Jesteś młody, uczysz się, rodzina, dziewczyna, wszystko. Na karierę muzyka masz dużo czasu, a jak nie skończysz studiów, a LemON się rozpadnie? Będziesz musiał zaczynać od nowa i wszystko będzie trudniejsze, albo możesz to na tyle pieprzyc, że będziesz miał już całe życie pod górkę. Tak samo jak miała moja mama. Jeden mały błąd i całe życie harówki.
-Pocieszasz.- westchnął i przewrócił oczami.
-Niestety, Jessi jest jak Kosa! Zero litości. – puściłam mu oko, a jemu od razu uśmiech (choc minimalny) wrócił na twarz- Musisz sam zdecydować, ale to tak wygląda. Są dwie strony medalu. Obie ryzykowne.  Gdy zrezygnujesz będziesz miał pewniejszą przyszłość, ale… Nie wiem co kryje się w twoim sercu. Nie wiem co jest dla ciebie ważniejsze. Sam musisz to wyczuć. Ja ci mogę pomóc dalej, ale tutaj sam musisz wybrak.
-Wiesz, że cie kocham? – uśmiechnął się szerzej, a ja z nim.
-Przypominam, że pan Horościo jest zajęty.- pokazałam mu język.
-A no tak! W razie czego jesteś pierwsze w kolejce jak zerwiemy.
-Eeej odpukac w niemalowane, bo mnie Maia zabije. –zaśmiałam się i położyłam powrotem obok.  Po tych szczerych wyznaniach od razu przypomniał mi się Nathan i Rafał. Już liczyłam, że zapomnę, że będzie ok. Znowu. Wspomnienia tamtych dni, kłótnia, kłamstwa, wypadek. Wszystko to wróciło w jednej sekundzie. Jak na zawołanie zaczęła mnie noga bolec w miejscu am… Eh. Nienawidzę tego słowa. Dobrze, że akurat przyszła Maia, bo jeszcze bym się rozkleiła.
-Witam państwa.- zawołała radośnie kładąc się pomiędzy mnie i Adama.
-Witam, witam. Właśnie opowiadałem Jess jak bardzo cie kocham.- powiedział słodko Horoszczak przesuwając się bliżej swojej dziewczyny. Zaśmiałam się cicho i powoli wstałam.
-To ja gołąbeczki zostawię, bo jeszcze od tłoku znowu Maia zaczniesz mdleć. –puściłam do niej oko i odeszłam. Przypomniał mi się dzień ich poznania. Pierwsze koncerty LemONa, stoimy w pierwszym rzędzie, tłumy ludzi, a ona co? Zaczyna mdleć. Adam chyba nie był przyzwyczajony, bo przerwał grac i zeskoczył ze sceny do niej. Tak go to przeraziło, że nawet gdy zabrali ją lekarze szedł z nią. Jak dla mnie od początku koncertu na nią patrzył, ale on uparcie twierdzi, że wystraszył się jej omdlenia, a później po prostu się zakochał, ale no cóż. Piękne było jak na nią patrzył, czy od początku, czy potem. Ważne, że są ze sobą i są szczęśliwi.  Adam to jednak też jest szczery dziewczyna ledwie się obudziła, a ten ją pytaniami zarzuca! Tu niby pyta o samopoczucie, a za chwilę pyta o jej imię, numer, stan cywilny. Szczery chłopak był nie ma co. Do tego to ich pierwsze spotkanie. Tu niby ma się odezwać po koncercie, czy na pewno jest zdrowa, a tu nagle zabiera ją na spacer na nasz pomost i ni stąd ni zowąd ją całuje. Mówiłam, że to miłość, ale nie… To tylko zauroczenie. Jessica wie co się święci! I proszę. Są parą? Są. Jessica zawsze ma rację. I ta słodka scena po koncercie, za kulisami były bukiety, a Adamek jeden sobie wziął i podarował Mai. No czyż nie słodko? Dobra bo aż mi się samotnie zrobiło. Przyśpieszyłam krokiem i poszłam do swojego domku.  Złapałam laptopa, którego zabrałam 2 dni temu Myniowi i sprawdziłam Facebooka. Oczywiście tysiące postów o zbliżającym się koncercie Marsów, ale też niespodzianka. Pierwszy raz Tomislav  do mnie napisał. Otworzyłam wiadomość, chłopaki proszą żebym dzisiaj o 19:30 już mojego czasu (Wow, posili się żeby sprawdzić) weszła na Skype, bo mają sprawę. Spojrzałam na zegarek. 13:49. Trochę czasu mam. Chłopaki się zwinęli na miasto, Maia i Adama buszują u siebie. Do Rafała na razie wolę nie wpadać. Złapałam więc telefon, słuchawki, długopis i zeszyt. Gdzie teraz? Las.
Spokój, cisza. Jedynym hałasem tutaj jest wiatr kołyszący gałęziami drzew i odgłosy ptaków. Słoneczko ładnie świeciło, leśne aromaty dawały mocno o sobie znać. Głęboko wciągnęłam zapach wolności i powoli wypuściłam je ustami. Usiadłam na kamieniu, ciężko mi będzie odciąć się od dźwięków lasu, ale muzyka jest przyjemniejsza przy pisaniu. Przynajmniej dla mnie. Włożyłam słuchawki, włączyłam muzykę.
„Oh, misty eye of the mountain below
Keep careful watch of my brothers' souls
And should the sky be filled with fire and smoke
Keep watching over Durin's sons”
Poleciały pierwsze dźwięki piosenki idealnej na ten klimat, a ręka sama zaczęła kreślić teksty. Nawet nie zauważyłam jak z minut zrobiły się godziny, a słońce zaczęło zanikać za horyzontem. Dopiero sms obudził mnie ze snu na jawie.
„Jess! Skype!”-Shannon. No tak! 19:39 ! Wstałam, zebrałam rzeczy i szybko ruszyłam do domu. Troszeczkę się spóźniłam, ale ci. Odpaliłam laptopa, zalogowałam się i zadzwoniłam do przyjaciół, a zamiast nich zobaczyłam bilet na samolot. Do Stanów. Z Polski. Za 3 tygodnie. 

poniedziałek, 24 lutego 2014

R. XI Help


Na początek, wiem długo (bardzo), ale dużo problemów i wgl. Jestem zawidziona tym rozdziałem, przepraszam z góry, ale nowy postaram się lepiej :) Wreszcie wena mnie naszła :D



Wraz z odejściem Julki, moje życie legło w gruzach. Życie ze świadomością, że twoja najlepsza przyjaciółka okazała się psycholem i omal cie nie zabiła była okropna. Dodatkowo zwolniono mnie z pracy. Powód prosty, nie ma tuta miejsca na osoby takie  jak ja. Po co komu kobieta z protezą i wstrząsem mózgu, nawet jeśli kiedyś on minie. Oczywiście innej nie znalazłam. Rafał pozwolił mi u siebie mieszkać u niego, ale ile? Jak nawet nie miałam za co dołożyć się do jedzenia. Pomoc przyniosła fundacja dla osób takich jak ja, ale tutaj też kłopot. Trzeba było czekać na „Opiekuna”, który zgłosi się będzie wspierał moją postać, a takich osób czekało setki. Nastały nieubłagalne tygodnie czekania. Enej czasami zabierał mnie na koncerty, sprzedawałam czapki płyty koszuli. Dostawałam 50zł, co było zawyżoną pensją. Pozwalało mi to jednak na zrobienie obiadu dla nas dwojga. Marsi jak tylko wpadali to z zapasem jedzenia zza granicy. Byłam im cholernie wdzięczna zwłaszcza gdy pod koniec kwietnia wprowadziłam się do mieszkania w starej kamiennicy w Olsztynie Nikola i Igor wydzierżawili Cenę co było wielkim poświeceniem. Rafał dorzucał mi co miesiąc 200zł. Zawsze gadał, że przeprasza, że tylko tyle, ale więcej nie ma. Boże to jest Ziemia i Kosmos dla mnie on mówi, że mało. Fundacja daje mi 400zł na miesiąc, ale jak ma mi to starczyć na czynsz, prąd, ogrzewanie. Tak czy siak, bóg zapłać za takich przyjaciół. Marsi coraz częściej przysyłali paczki tak wielkie, że starczało mi na miesiąc i więcej. Igor z Adamem robią mi różne niespodzianki. Raz do kina zabiorą, raz na wycieczkę. Czasem nawet przynoszą jakieś prezenty. Czułam się z ty wszystkim okropnie, ale co ja mam zrobić? Każdy z nich jest taki uparty. Nastał 4miesiąc szukania pracy, miesiąc czekania na „Opiekuna” i nic. Majówkę spędziłam u Rafała, gadaliśmy czasami o Julce. podobno przenieśli ją daleko do innego szpitala. Dobre chociaż to. Nurtowało mnie jednak to, że Nathan się nie odzywa. Podobno chłopcy mu wszystko wyjaśnili, a on się przejął i podobno wszystko zrozumiał, ale jednak się nie odzywa. Kompletnie tego nie rozumie, a strasznie tęskniłam. Potrzebowałam go.
Mijały kolejne dni: rehabilitacja, czynsz, rachunki, koncerty, wsparcia. Tak w kółko. Ledwo wiązałam koniec z końcem, ale żyłam. Było ciężko, naprawdę, ale… Do czasu.
* * *
                 W lipcu uznałam, że nadszedł czas odwiedzić mój stary dom. Wstałam z rana, by nie spotkać nikogo ze znajomych po drodze. Ni daliby mi spokoju i pojechaliby ze mną. Od kiedy podjęłam tę decyzję co noc śnił mi się wypadek. Tak samo dziś. Obudziłam się zdyszana i spocona. Ręce mi się trzęsły, serce omal nie wyskoczyło. Powoli odliczałam od 100 do 1. Gdy już byłam spokojniejsza poszłam do łazienki. Wzięłam gorący prysznic, który okazał się być wyjątkowo kojący. Włożyłam szare rurki z nieco luźniejszymi nogawkami, białą koszulkę i koturny. ODO tego czarna torba. Wyszłam z mieszkania z nadzieją na samotną podróż do ruin starego domu.
                Na ulicach panował gwar, co druga sobą to turysta. Co prawda pogoda nie najlepsza, słońce tylko chwilami zerkało na nas zza CHMUR, ALE CI LUDZIE MUSIELI WYKORZYSTAC DZIEŃ BEZ DESZCZU. Mają szczęście, bo w nocy ewidentnie była ulewa, a dzisiaj zapowiada się spokojny choć pochmurny dzień. Szłam do autobusu, a raczej biegłam. Wsiadały już ostatnie osoby, przyspieszyłam lekko, nagle źle stanęłam protezą i upadłam na chodnik. Pięknie. Jęknęłam z bólu podczas próby wstawania. Noga lekko się przykrzywiła, miałam zdartą skórę na rękach ii ranę na czole, gdyż głową uderzyłam w krawężnik. Wyjęłam chusteczki, wytarłam rany i poprawiłam nogę. Nagle zadzwonił telefon.
-Ha…
-Dzień dobry Jessico. Proszę abyś stawiła się w Fundacji za20 minut, dziękuje. Miłego dnia.- odezwała się kobieta tak szybko, że nie zdążyłabym nawet jej przerwać. Od razu się rozłączyła. Lekko chamskie, ale ton głosu był uprzejmy. Cóż, pojadę następnym autobusem. Zmieniłam kierunek, inny autobus i za chwilę byłam pod Fundacją.
-Jessica!- przywitała mnie w drzwiach dyrektorka Fundacji. Zaprosiła mnie na kawę do gabinetu, w środku czekała na mnie kobieta, która do mnie dzwoniła. Poznałam po głosie. Teraz mówiła o wiele wolniej, a jednak czułam, że to tylko tykająca bomba, która zaraz wybuchnie lawiną słów. Coś było nie tak.- Mamy dla ciebie złą wiadomość. – odezwała się dyrektorka wchodząc do gabinetu z trzema kubkami kawy, druga kobieta, blondynka o krzywych nogach patrzyła na nią z szerokim uśmiechem. Wzywają mnie nagle do biura, ta się cieszy, a ta o złej wiadomości. Boże o co chodzi?! Serce zaczęło bić szybszym tempem. –Otóż. Nie możemy cię dłużej wspierać.- usiadłam spokojnie przed komputerem, a mi serce stanęło. Oczy wyskoczyły, szczęka opadła, kości się złamały, a z głowy polała się krew. Bynajmniej takie miałam wrażenie, kobieta jednak nie zwróciła na to najmniejszej uwagi i kontynuowała- Zadzwonił do nas dziś rano pewien mężczyzna. Od kilku godzin nie jesteś pod naszą opieką, a jego!
-To nie wszystko! Nie jest to byle jaki człowiek, jest anglikiem, zaopiekował się jeszcze jedną osobą od nas! Od nowego miesiąca będziesz dostawać 700Euro na swoje utrzymanie! – odezwała się blondynka, a ja siedziałam oszołomiona. Zaraz chwila. Co? Ktoś mnie przygarnął? Anglik? 700Euro?! To będzie około 2500zł! Boże drogi.
-Ale… Jak… Kto?- wydukałam przez zęby, patrzyłam osłupiałą na szafę za komputerem. Serce znowu zabiło, ręce zaczęły się trząść. To sen, ot tylko sen.
-Nie kazał ujawniać swojej osoby, ale tego nie zabronił. Reeve Carney. – serce znowu stanęło. Chyba przeżyłam po raz drugi w ciągu 30 minut zawał. Reeve Carney, ten Carney?! Wokali… Nie. Żarty sobie stroją. Powoli wstałam, wzrok miałam pusty, oszołomiony. Odwróciłam się i wyszłam. Obie kobiety coś za mną krzyczały, ale szum w mojej głowie je zagłuszył. Wsiadłam w obojętny autobus. Wysiadłam na obrzeżach miasta, akurat tam gdzie chciałam. Ruszyłam przed siebie, przede mną była łąka, a za nią las. Ruszyłam polną drogą, 200 metrów, w końcu minęła pierwsze drzewa. Jeszcze 1km. Przy świeżym powietrzu wszystko powoli do mnie docierało. Zaczęłam się śmiać, z niczego. Tak po prostu. 
Mój dom znajdował się 5 km od drogi. Z czego 3,5km to las. Od razu wróciły wspomnienia, dni kiedy uciekałam nocą do lasu, kiedy mama straszyła mnie potworami, kiedy z bratem kąpaliśmy się w stawie. Wakacje i spacery z psami. Zabolało mnie serce, tęsknota uderzyła z podwójną siłą. Włączyłam muzykę i zaczęłam biec. Pomimo to słyszałam wokół siebie głosy. Paranoja. Zdawało mnie się, że ktoś nieustannie mi się przeglądy, woła. Przerażona z truchtu ruszyłam nieco szybciej, ale proteza nie pozwalała na więcej. Dopiero gdy zobaczyłam znajome drzewo, zwolniłam. Byłam na łące, zielono-żółtej. Jedynym drzewem tutaj była wierzba płacząca, rosnąca na naszym podwórku. Za życia taty, bawiłam się na niej z Michałem i nim, gdy odszedł straciło to sens. Zza krzaków ujrzałam rysy działki i… samochód?! Ledwo uspokoiłam oddech, zaraz znowu zrobił się płytki i szybki , bo ruszyłam biegiem do przodu. Nie myliłam się, przed bramą stał samochód terenowy. Na podwórku stał wysoki mężczyzna ubrany w skórę i ciemne jeansy z kapeluszem na głowie.
-Eej! Co pan tutaj robi!? To teren prywatny!- krzyknęłam na cay głos wbiegając na podwórko machając przy tym rękami na wszystkie strony. Facet powoli się odwrócił, zobaczyłam jego twarz i zamarłam.
-What? Co?- odezwał się zdziwiony, ale nie był przejęty moim widokiem.
-Reeve?- powiedziałam ledwie słyszalnym głosem, serce miałam w gardle
-Znamy się?- spytał nonszalancko. Miło się zapowiada, stoi na mojej działce, patrzy na mnie i ma mnie w dupie. Miło.
-Znać się nie znamy, ale z łaski swojej wyjaśnij mi co robisz na mojej działce?- cierpliwość mi się kończyła, mimo, że byłam jego wielbicielką za to co dla mnie zrobił, ale skoro on jest bezczelny to czemu ja mam być miła?
-Jessica?- zamarłam, znowu. Cała zesztywniałam.- To jest dom Jessiki Affek więc…
-Skąd ty to wiesz?- zmusiłam się na obojętny ton, ale mi to nie wyszło.
-„Noc, która wszystko zmieniła (…) ruiny mojego życia leżą na środku łąki, z daleka od ludzi, otoczone lasem, ciszą i spokojem.” Idealnie opisałaś to miejsce.- wyrecytował z łatwością fragment z mojej książki, a ja po raz drugi czy trzeci przeżyłam zawał i to jednego dnia.
-Skąd…- nie dokończyłam, bo on już zdążył wyjąc książkę z plecaka, który trzymał w ręku, zdjął kapelusz uwalniając przy tym gąszcz brunatnych włosów i podał m lekturę.
-Kupiłem ją kiedyś i przetłumaczyłem z pomocą znajomych.
-Ale.. Skąd o niej wiedziałeś?!- patrzyłam na niego w osłupieniu, ta książka nigdy się nie przyjęła, nie chciałam w ogóle myślec o niej, bo wiedziałam, że jest niewypałem, a tu co?! Reeve?!
-Dawno temu trafiłem na twój blog i tak wyszło.
-Boże drogi, poszaleli. Letosie mnie dokarmiają, a Carney czyta moją książkę… Zaraz z nieba spadnie Obama i mi się oświadczy.
-Thirty Seconds To Mars?
-Tak.- przewróciłam oczami i oparłam się z wrażenia o maskę jego samochodu, a on za chwilę usiadł obok mnie. Na twarzy malowała mu się złość.- Co?
-Zabije.
-COO?!
-Żeby mi durny Leto wcześniej o tobie powiedział, od razu bym ci pomógł…- Załamał się i oparł czoło na moim ramieniu.
-Żebym mu pozwoliła sam by to zrobił.
-Też racja. Wiesz co jedźmy stąd. Dziwnie się czuję.- wyprostował się i wstał, podając mi rękę.
-Ktoś cie obserwuję?- podałam mu dłoń i pomógł mi wstać.
-Dokładnie.
-Też to czuję.
-To chodź, zabiorę cię na kawę. – uśmiechnął się ukazując swoje piękne, śnieżnobiałe zęby i ruszył do samochodu, a ja za nim. Jechaliśmy w ciszy, zaparkowaliśmy pod kawiarnią. Gdy sama wysiadłam, Reeve bacznie mi się przyglądał.-Boli cię ta noga?
-Od wypadku minęło wiele miesięcy przyzwyczaiłam się do tego bólu. –wzruszyłam ramionami i ruszyłam do przodu.
-Jak to się stało?- spytał siadając przy wolnym stoliku. Zamówiliśmy 2 razy latte i opowiedziałam mu o całym wypadku, później o życiu i w końcu on zaczął opowiadać o sobie. Tak jakoś wyszło, że zagadaliśmy się od 15 do 22, aż zamykali lokal. Reeve okazał się świetnym facetem, ale cóż. Trzeba było wracać do domu mimo chęci na dalszą rozmowę. Carney odwiózł mnie pod blok,  a sam pojechał do swojego hotelu. Umówiliśmy się na obiad jutro, ale zapomniałam o jego numerze telefonu. Brawo dla mnie. Jak na złość dostałam smsa, co jeszcze bardziej mnie załamało. Uderzyłam dłonią w czoło i sprawdziłam wiadomość.
„Zadzwoń Shannon.”
Leto? Czego on chciał? Zgodnie z prośbą zadzwoniłam.
-Co się stało?- zapytałam próbując otworzyć drzwi do bloku jedną ręką.
-Jesteś w domu?- jego głos był suchy, lekko zdenerwowany.
-Jasne, że tak. A gdzie mam być?
-Przyjedź po mnie pod dworzec.- klucze upadły mi z rąk.
- Jesteś w Polsce?!
-Długa historia, bądź jak najszybciej. –rozłączył się zostawiając  mnie na pastwę losu z tysiącami myśli galopującymi po moim umyśle jak stado dzikich ogierów. Co on tutaj robi?! Co się stało?! Czemu był zdenerwowany?! Zdezorientowana podniosłam klucze i poszłam z powrotem do wyjścia, złapałam pierwszą lepszą taksówkę i za 10 minut byłam pod dworcem. Shannon siedział pod wielką mapą Olsztyna, z kapeluszem i okularami na głowie, jeansową kurtką i czarnych spodniach, o nogę miał opartą wielką torbę, głowę schował między kołnierz kurtki, wyglądał jakby spał. Niczym się nie wyróżniał prócz wystających pałeczek z kieszeni i jego charakterystycznych butów. Krzyknęłam cicho jego imię, o tej porze raczej nie będzie tutaj żadnych fanek. Chłopak poderwał się i rozejrzał, na mój widok wcale się nie rozpromienił, ciągle był zdenerwowany, podszedł do mnie i się przytulił. Bez słowa ruszył do taksówki i zostawił mnie samą. Miło. Znowu.  Gdy siedzieliśmy już w taksówce dopiero się odezwał.
-Jess, mogę… Ym… przenocować u ciebie kilka dni?- osłupiałam. Co to ma do cholery być.
-Y… Ale..
-Jeśli to jakiś problem mogę iść do hotelu, tylko… - zdjął kapelusz, a ja jęknęłam przerażona. Pod nosem miał resztki krwi, to samo na ustach, chociaż z wargi napływała mu kolejna, miał rozcięte miejsce na skraju skóry z włosami. Do tego dwa sine miejsca na szyi, jakby go ktoś dusił.- No właśnie.
-Panie kierowco, może pan nieco szybciej? Muszę tego psychola zabrać do szpitala.- za chwilę byliśmy pod blokiem. Shannon ledwo złapał torbę gdy złapałam go za kurtkę i dosłownie wypchnęłam z taksówki, złapałam za ucho i pociągnęłam za sobą do mieszkania. Po drodze krzyczał bym go puściła, ale nie miałam zamiaru, otworzyłam drzwi, wepchnęłam go do środka i kopniakiem powrotem je zamknęłam.
-Boże drogi, Jezusie Chryste, Matko Boska! Coś ty zrobił?!- wybuchłam puszczając jego ucho, spojrzała na jego twarz gdy masował swoje ucho, miał pecha bo ciągnęłam za kolczyk.
-Ej bo pobijesz rekord w mówieniu imienia Pana Boga na daremno na minutę…- powiedział i się wyprostował, spojrzał na mnie z miną, która ewidentnie mówiła „Mamy problem.”. Pokręciłam głową i zamknęłam spokojnie drzwi na klucz, spojrzałam znowu na niego. Podeszłam bliżej próbując zdjąć jego kurtkę, ale zaprzeczył. Zdziwiona spojrzałam na niego i dostrzegłam coś nienormalnego za jego okularami. Gałki oczne niemal mi nie wyskoczyły, powoli uniosłam ręce, nie protestował gdy zaczęłam zsuwać jego okulary, tylko głęboko westchnął, a ja omal nie zemdlałam. Jedno oko było fioletowe i opuchnięte do granic możliwość, z lewej brwi kapała krew.
-Kto ci to do cholery zrobił?!-krzyknęłam i pobiegłam do kuchni-Chodź tu!- zawołałam a on ze spuszczoną głową ruszył za mną i usiadł na blacie.- Ściągaj kurtkę.
-Eeeeej! Striptiz lepiej wygląda w salonie niż w kuchni.
-Nie wkurzaj mnie Leto.- pogroziłam mu woreczkiem z lodem, a on westchnął teatralnie i wykonał polecenie. Teraz jeszcze zauważyłam jego rękę zawiniętą w kawałek szmaty przesiąknięty krwią. Jęknęłam i spojrzałam mu w oczy- Ukrywasz coś jeszcze?
-Kilka zadrapań i sińców pod koszulką. Nic takiego.
-Ściągaj- spojrzał na mnie z miną proszącego pieska.
-Ale..
-Ściągaj Leto!- znowu przewrócił oczami i zdjął ubranie. Na piersi miał małe rozcięcie, a na całej klatce liczne siniaki, ale zaniepokoiło mnie sine miejsce w okolicy żeber wielkości pięści. Dotknęłam zranionego miejsca, a on ze świstem wciągnął powietrze napinając przy tym mięśnie. Pewnie złamane. Podałam mu lek przeciwbólowy, a sama opatrzyłam jego rozcięte miejsca. Najgorzej było przy brwi. Potrzebne były szwy, ale Shann uparcie zaprzeczał, a co ja mogłam zrobic? Rzucic mu na łeb szklany wazon z nadzieją, że zemdleje?
-Kto ci to zrobił?- spytałam gdy już leżał na rozłożonej sofie. Wszystko zgrubsza ogarnęłam, ale jutro i tak zaciągne go do szpitala, choćbym miala go związac, zakneblowac i przywieźć w bagażniku taksówki.
-Długa historia.- pomasował swoją skroń i przymknął powieki, a ja podałam mu parującą aspirynę i położyłam się obok.
-Mamy czas.-westchnął, a ja wygodniej ułożyłam się na znak by zaczął mówic.
-Uparta jesteś. Pamiętasz jak ci mówiłem o Angie? Był to mój pierwszy poważny związek od dwóch lat, po rozstaniu z… Eh. Nie chce nawet o niej myślec. Angie była cudowna. Kochana, piękna, czuła, troskliwa, a w łóżku? Bogini! Byliśmy ze sobą prawie rok, było wręcz idealnie. Wiem, że nie dbała o kasę, ani sławę, bo sama miała rozkwitająca karierę modelki, a o naszym związku nikt na pewno nie wiedział. Świętowaliśmy razem po koncercie w Tokio jej sukces, dostała właśnie propozycję sesji do największego w Japoni brukowca. Miała to być piękna noc. Piękna pierdolona noc… Trochę za dużo wypiliśmy, a jeszcze zadzwoniła Emma. Był problem z perkusją, więc ledwo stojąc na nogach zostawiłem ją samą na góra 20 minut. Wracam zadowolony, a co robi moja piękna Angie? Ta wierna suka?! Rucha się z Jaredem w naszym łóżku!
-Jak to?! Ale… Jared? On był do tego zdolny?!- tłumiłam w sobie burzę pytań, ale zadziwiało mnie, że Leto tak spokojnie to opowiadał.
-Jared zawsze lubił zajęte, podobało mu się ryzyko przyłapania. Kiedyś, jak Tomo jeszcze nie zaręczył się z Vicky, Jay do niej zarywał. Miał pecha, bo Tomo go zauważył. Ja tylko mu mówiłem, ale Tomo tak spokojnie nie przyjął tego. Skończyło się na złamanej ręce i nosie Jareda. Mogło być gorzej, uratowało go to, że był najebany, a on wtedy nie wie co robi. Jakby się zmusił to i wszedłby na statuę wolności, ściągnął gacie i darł się „Patrzcie Ameryko jakiego mam wielkiego!”. Dlatego Tomo go oszczędził. Myślałam, że to go czegoś nauczy. Jednak nie.
-Tomo był do tego zdolny?
-Z miłości można zabic. Jak ich zobaczyłem nie miałem już sił an słowa. Rzuciłem się na niego i.. Zaczęliśmy się okładac. Miało być lekko, ale… ten skurwiel był trzeźwy. No i co? Wybuchłem. Te wszystkie rozcięcia to wynik tego, że rzuciłem go na szklany stolik. Jak już Jared miał dośc, leżał zakrwawiony  na podłodze, chciał coś wydukac, ale nie miał siły. Dobrze, ja też nie chciałem go słuchac. Złapałem kilka rzeczy i wyszedłem. Spojrzałem tylko jeszcze raz na Angie. Klęczała na łóżku przerażona. Naszła mnie chęc przytulenia jej, ale myśl o tym skurwiela od razu zmusiła mnie do zamknięcia drzwi. Poszedłem na lotnisko, pomyślałem do kogo mogę leciec i pierwsza myśl padła na Ciebie. O to więc jestem.
-Eh… Jared mocno ucierpiał?
-Nie wiem, na pewno mocniej ode mnie, ale mam to w dupie.- wiedziałam, że nadal nie ochłoną. Wstałam  i poszłam do kuchni. Wróciłam z piwem, położyłam się bliżej i podałam puszkę Shanimalowi.
-Ty wiesz jak uratowac mężczyznę.- uśmiechnął się, a ja się zaśmiałam. Pocałowałam go w czoło i sięgnęłam ręką po pilota.
-Wiem czy nie wiem teraz się uspokój. Jutro zabiorę ci na siłownię żebyś się wyżył.
-A będę mógł zostac tu dłużej?
-Ile dusza zapragnie. Milej jest mieć kogos pod ręką, kto za mnie zrobi zakupy. –posłałam mu cwany uśmieszek, a on rzucił się na mnie i złapał w goryli uścisk co dla niego chyba było „przytuleniem”. Czułam jak jego pierś drży, chyba się śmiał.- Shannon… Dusisz.
-Yeah muddafugga!
-Mhm, mhm. Puśc !- wydyszałam i wydarłam się z jego objęc. Naprawdę się śmiał. Złapałam głęboki oddech i poszłam do kuchni. Wróciłam po paru minutach z miską popcornu i czterema filmami. DO tego miałam świeży bandaż.
-Nooo! Widzę ostro będzie.
-„Burleska”, „Avengers”, „Szybcy i wściekli” czy polska komedia „Kiler”?
-Zobaczmy polskie kino.- uśmiechnął się od ucha do ucha, a ja włączyłam film z angielskimi napisami. Położyłam się obok i zaczęliśmy seans. Kiedy on oglądał początek ja zmieniłam mu opatrunek, ale to co zobaczyłam pod tą szmatą było okropne. Ręka cała zakrwawiona, z mocny, głębokim rozcięciem  chyba stłuczona. Założyłam opatrunek i skupiłam się na filmie. Okropne było dla mnie tłumaczenie. No jak można tekst „Chce mi się szczac!” przetłumaczyć „Can I go to the toilet?!”. To zabiera cały urok Pazury, ale chyba Shannonowi się podobało. Cały stres i złość wyparowało. Żeby dłużej to trwało włączyłam killerów dwóch. Nie zauważyłam nawet kiedy zasnęłam.

środa, 8 stycznia 2014

R.X "Happy birthday!"



W lutym, na moje 23 urodziny jako prezent dostałam protezę. Nie był to co prawda wymarzony podarunek, ale ważny. Na przyjęciu zjawili się wszyscy, prócz jednej osoby. Nathana. Utwierdziły się moje obawy, „Angela proszę cie nie idź z tym chłopcem na dno”. Oczywiście Julka mi to wypomniała, no nic. Musiałam przyznać jej rację, wreszcie się pogodziłyśmy, nasze racje wróciły do normy. Marsi jakoś się dogadywali z innymi, ale nie było łatwo. Chwilami widziałam bardzo śmieszne gestykulację i miny Shannona gdy ktoś nie rozumiał co mówi.
Siedziałam przy stoliku ze szklanką szampana, chciałam pójść nad molo, ale miałam lekki problem. Dwie kule, szklanka, dwie ręce, jedna noga… Złapałam naczynie w zęby, lekko poirytowana złapałam kulę i po cichu wymknęłam się z mieszkania. Każdy był zajęty innymi, byle nie mną. I dobrze, nie lubiłam być w centrum uwagi. Doczłapałam się na zewnątrz, rzuciłam kulę, zachwiałam się lekko, ale trzymałam równowagę. Z ogromnym trudem usiadłam, a raczej upadłam na deski. Spojrzałam z obrzydzeniem na resztkę nogi, ale szybko odwróciłam wzrok. Wyobraziłam sobie protezę. Teraz będzie łatwiej, pomyślałam.  Spojrzałam przed siebie, jezioro pokrywał lód i śnieg, księżyc świecił wysoko nad drzewami. Było czyste niebo, ale nie było widać zbyt wielu gwiazd. Noc była chłodna, ale nie lodowata. Położyłam się na deskach i zamknęłam oczy. Liczyłam na spokój, ale się nim nie nacieszyłam. Za chwilę ktoś położy się koło mnie.
-Pięknie tutaj.- usłyszałam cichy głosi Jareda. Westchnęłam i otworzyłam oczy.
-Owszem. W Polsce jest mnóstwo pięknych widoków.
-Z tym się zgodzę. Pięknych Polek też jest tutaj od pyty.- zaśmiałam się i spojrzałam w jego stronę. Swoje włosy splecione miał w dwa warkocze, golił się widocznie z tydzień temu, bo znowu zaczął zarastać chaszczami. –Jessica. Możesz mi powiedzieć, po co te gierki z Nathanem?
-Słucham?- spytałam zdezorientowana, od razu podniosłam się wyżej po dokładnie się mu przyjrzeć. Patrzył spokojnie w niebo nie zwracając uwagi na moje zachowanie.
-Zrobiłaś mu nadzieje, będąc z… Jak mu tam, Rafałem?
-COOO ?! On ci tak nagadał?! To raczej on mi narobił nadziei, poczym nawet nie pofatygował się na sms!- usiadłam rozwścieczona i spojrzałam zabójczym wzrokiem na Leto, który patrzy na mnie poirytowany.
-Wiesz czemu do ciebie nie pisał? Bo nie chciał się więcej ranić, ani nie niszczyć twojego związku. Po tym jak zabrała cie karetka, chciał szybko jechać do szpitala, ale.. Ktoś go zatrzymał. Julka zrobiła mu aferę, powiedziała mu wszystko. Powiedziała, żeby się od ciebie odpieprzył, żeby nie łamał serca Rafałowi. Mówiła to z taką wściekłością, że chłopak uznał, że faktycznie to nie ma sensu. Kazał ci tylko przekazać, że przykro mu z powodu wypadku. Tylko tyle, ale. Mi to nie daje spokoju. Naprawdę uważam cie za fajną dziewczynę, ale nie rozumiem czemu mu to zrobiłaś. – patrzyłam na niego jak na ducha, ale ten dalej patrzył w niebo. Nic z tego co mówił do mnie nie docierało.
-Ale… Ja… Co do… Nie jestem…
-Boże, Jess. Wszystko wiem, nie kłam! –wybuchł w końcu i usiadł patrząc mi głęboko w oczy, spokój zastąpił gniew. Wiedziałam, ze to prawda. Gdyby miało być to kłamstwo, nie byłby ta zły. Nawet jeśli jest fantastycznym aktorem.
-ALE JA Z NIM NIE JESTEM!- krzyknęłam, nie mogłam już wytrzymać tych kłamstw. Nie wiem co im wszystkim nagadała Julka, ale co by to nie było, zabije ją.- to on coś do mnie czuje, ale bez wzajemności! Nie wiem co Julka wam nagadała, ale ja naprawdę kocham NATHANA!
-To czemu miałaby coś takiego mówić?
-Bo zawsze chciała żebyśmy byli parą. Już w październiku się o to pokłóciłyśmy, teraz się pogodziłyśmy, bo myślałam, że po prostu Nathan mnie wystawił do wiatru, ale… Boże co podła szmata!- Krzyknęłam i spróbowałam wstać, ale nijako mi to wyszło. Byłam wściekła, nie chciałam się skupiać na wstawaniu, chciałam tylko wygarnąć jej wszystko co teraz o niej myślę. Z odsieczą nadszedł Jared, podniósł mnie i podał kule, jak najszybciej dokuśtykałam do domu. Nie chciałam nikogo denerwować, więc poprosiłam, udając miłą, dziewczynę na zewnątrz. Jared stał oparty o ścianę.
-Możesz mi powiedzieć co ty sobie wyobrażałaś?!- wydarł się na nią od raz gdy tylko zamknęła drzwi.
-Słucham? –spytała ewidentnie zdezorientowana, patrzyła ze spokojem to na mnie to na Jareda.
-Nie udawaj głupiej. Jared wszystko mi powiedział. Możesz mi powiedzieć co ci odbiło! Wiesz, że zależało mi na nim! Naprawdę nie umiesz przyjąć do wiadomości, że nie kocham Rafała?!- wybuchłam, serce biło jak szalone. Poczułam na sobie wzrok Jareda, odwróciłam się i spojrzałam na niego. W jego błękitnych jak ocean oczach pojawiło się lekkie zdziwienie, ale dalej na twarzy była maska aktora. Ręce miał skrzyżowane na klatce piersiowej, widziałam pod koszulką jak naprężają się jego mięśnie. Widocznie był równie zdenerwowany jak ja, ale cóż. Tyle lat gry dało efekty. Spojrzałam ponownie na Julkę, już nie była zdziwiona. Była ewidentnie urażona, ale nie było jej przykro. Była wściekła. Oddychała szybko i płytko, ale nie zwracałam na to uwagi. Jak ona mogła mi to zrobić.
-Czemu to zrobiłam? Chyba sobie kpiny urządzasz! Kochałam go tyle lat, ale on wolał Ciebie. Taką płytką idiotkę, która udaje silną ślicznotkę. Po co to robiłam?! Żeby być bliżej niego! Ale nie! Jess jest zbyt mądra, nie zasługuje na takiego debila tak?! Jesteś za piękne na niego co?! Wolisz bogacza z Ameryki co?! Ty płytka debilko!- krzyczała przez płacz, a ja stałam jak wryta. Moja złość została zastąpiona przez dezorientację. CO ona mówi? Patrzyła na mnie wzrokiem mordercy, ręce jej się trzęsły, nogi tak samo. Widziałam jak jej pierś unosiła się i opadała w przerażająco szybkim tempie. Wzięła głęboki oddech i krzyknęła- Ty podła dziwko! Zniszczyłaś moją przyszłość i jeszcze tak mi się odpłacasz za pomoc?!- rzuciła się na mnie tak szybko, że obie opadłyśmy na podłogę, usiadła mi w pasie, blokując ręce. Jared szybko zareagował, podbiegł do nas i próbował odciągnąć ją ode mnie. Wpadła w dziką furię, w ręku trzymała nie wiedzieć skąd scyzoryk. Wyrywała się, biła mnie łokciem w brzuch,  wbiła scyzoryk obok mojej twarzy, a ja krzyknęłam ze strachu. Uderzyła mnie dwa razy pięścią w twarz i znowu mocno łokciem w żebra. Złapała mnie za barki i uderzyła o ziemię. Zobaczyłam mroczki przed oczami, kości mocno bolały. Spojrzałam na Jareda, złapał ją za barki, ale nic nie dało, chwycił ją za gardło i odciągną. Był ewidentnie zdziwiony tą sytuacją, ale i przerażony. Na szczęście nie panikował. Naprawdę szczęście, chyba zawdzięczam mu życie. Trzymał ja w mocnym uścisku, ale ta się wyrywała. Chciała go uderzyć, ale zwinnie unikał ciosów. Teraz ja oddychałam za szybkim tempem. Zrobiło mi się słabo, krew odpłynęła mi z twarzy. Powoli usiadłam, Jared patrzył na mnie przerażony. Julka w jego uścisku rzucała się na wszystkie strony. Usłyszałam jakiś krzyk, ale nie odróżniłam czyj ani nie odróżniłam słów. Poczułam mokrą ciecz na czole, nagle zrobiło mi się nie dobrze. Oparłam się ręką, ale mało mi to dało. W tej samej chwili otworzyły się drzwi i wyszedł do nas Shannon. Na widok naszej trójki oczy otworzyły mu Siudo granic możliwości. Usłyszałam jak Jared wymawia moje imię i zaraz obok mnie klęczał Shannon. Położył moją głowę na kolanach. Patrzył na mnie jak na ducha, był cały blady. Jego oczy były jeszcze bardziej dzikie. Wyjął z kieszeni chusteczkę wytarł moje czoło, była przesączona krwią. Za chwilę wybiegł Tomo i podbiegł do Jareda. Musieli go zawołać, ale ja nic nie słyszałam. Oboje zaczęli się siłować z Julką, niestety z dwoma mężczyznami nie miała szans i odpuściła. Za chwilę po tym Shannon zadzwonił chyba na policję. Nie wiem już co było dalej. Nagle wszystko zrobiło się niewyraźne, straciłam siły i… zasnęłam.
Obudziłam się znowu w szpitalu. Obok łóżka siedział Shannon. Powoli się podniosłam, ale zaraz znowu wróciłam do pozycji leżącej. Glowa bolała jak szalona. Shannon poderwał się i spojrzał na mnie z troską, teraz jego oczy były spokojne, nie przypominały oczu tygrysa, a raczej były… koloru lasu, brązowo złote z domieszką zielonego. Były głębokie, czujne, źrenice małe, kryło się w nich zmęczenie.
-Jak się czujesz?- zapytał łagodnym głosem.
-Co z Julką?- głos miałam słaby, chrypliwy. Nie miałam zbytnio siły na rozmowę, ale musiałam się dowiedzieć.
-Jak straciłaś przytomność zabrała ją policja. Nie ma jednak sprawy, bo została skierowana do psychiatry. Okazało się, że ma coś z głową, ale nie ważne. Nie dziś. Jak się czujesz?- patrzył na mnie nadal czujnie słowa o Julce mówił jakby… jakby to było nic, sucho, bez uczuć, ale oczy były niezmienne.
-Jak po dobrej imprezie. Może tylko brzuch inaczej boli.- zaśmiałam się, ale pożałowałam tego. Złapałam się za głowę, miałam na niej bandaż.
-Nie dziwię się, masz nieźle potłuczone żebra. Co do głowy, lekki wstrząs. Lekarz mówi, że najgorzej nie jest, ale są skutki. Możliwe, że będą ci się mieszać wspomnienia, informacje i wydarzenia. To co było 5 lat temu możesz Myślec, że było miesiąc temu. To i tak łagodny koniec.
-mogło być gorzej. Nie zrobiła nic Jaredowi?
-Dostał tylko w kartofle, ale na szczęście laska nie ma mocnego kopa. Żyje.
-Boże.  Co ja narobiłam.- zaczęłam płakać. Nie mogłam tego pojąc. Co ona zrobiła, co ona mówiła?! Nagle znalazłam się w objęciach Shannona. Przytulił mnie mocno i czule. Głaskał mnie po plecach i szeptał w kółko to samo słowo „cicho”.
Gdy wyszłam ze szpitala chłopcy musieli już jechać. Czekał ich kolejny koncert. Ostrzeżenie lekarza się sprawdziło, pomyliłam kilka sytuacji ale Nikola mi wszystko sprostowała. Po całej sytuacji Julka wylądowała na dwa tygodnie w szpitalu psychiatrycznym. Oczywiście musiałam zepsuć takie wydarzenie. Jak zawsze.

_
Wielkie przeprosiny za tak długą przerwę, ale komputer po 7 dniach i tysiącach prób zapalił i odzyskałam opowiadanie! Dziękuje wszystkim co czytają i czekam na krytykę :) 

poniedziałek, 30 grudnia 2013

R.XI "This is war"



Tak, no ten tego. Głupia ja zapomniałam o życzeniach, więc najlepszego i wesołych, minionych świąt. XD Oby nowy rok był lepszy niż ten i wgl xD No ten tego xD Tak btw kocham was! Ostatnio jak tu weszłam było 900 wejść i 14 komentarzy, a dziś? 1140 czy coś takiego i co?! 20 KOMENTARZY! Kocham waaas <3 Czekam na jeszcze więcej krytyki xD Przepraszam,że tamten i ten taki krótki, ale... Co tu więcej mówić co? Komputer się zepsuł i mi zeżarł dwa rozdziały ;_; No to Was zostawiam i czekam na krytykę :D 

Obudziłam się z ogromnym bólem głowy i dziwnym kłuciem w ręce. Otworzyłam oczy, ale światło mnie poraziło i szybko je zamknęłam. Dopiero za 3 próbą rozejrzałam się po pomieszczeniu, ale i tego pożałowałam głowa za bardzo bolała.  Oczy powoli przyzwyczaiły się do światła, pomimo bólu rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ściany były białe, po prawo zobaczyła zasłonięte okno, a obok łóżka stała szpitalna aparatura. Po lewo, były przezroczyste drzwi, a w kącie stał fotel, w którym obecnie drzemał dorosły mężczyzna z włosami ombre. Chciałam się lekko podnieść, ale poczułam zbyt duży ból głowy i nogi. Krzyknęłam cicho i z powrotem padłam na poduszkę, ale ból nie ustąpił. Mężczyzna nagle się zbudził i podbiegł do mnie.
-Jess. Jak dobrze, że się obudziłaś. Już się bałem.- powiedział troskliwym głosem głaszcząc mnie po włosach, dopiero po chwili rozpoznałam osobę. Jared.
-Y. Co się dzieje?- spytałam słabym głosem, w głowie słyszałam szum. Ile bym dała za tabletkę Apapu.
-Miałaś… Wypadek.- głos mu się załamał, poczułam ból w całym ciele, wysiliłam się na wspomnienia, nie musiałam długo czekać. Za chwilę, umysł wysłał mi tysiące obrazów z ostatnich dni. Pamięć wróciła. Zerwałam się na myśl o cenie, dostałam drgawek, zaczęłam krzyczeć i rzucać się na boki. Jared szybko zareagował, zawołał po doktora i złapałam mnie w nadgarstku unieruchamiając, mimo to dalej się rzucałam, mimo, ze nie chciałam. Poczułam wilgoć na nodze od kolana. Za chwilę do pokoju wpadł lekarz z trzema pielęgniarkami. Krzyczałam imię mojego konia, chciałam uciec, ale oni mi nie dali. Przypięli mnie do łóżka jak psychola Za chwilę nastała ciemność.
Obudziłam się ze złzami, śnił mi się wypadek. Wiedziałam gdzie jestem, pomimo bólu byłam wściekła. Rozejrzałam się po pokoju, tym razem byłam sama. Za drzwiami widziałam dwie sylwetki. Chciałam wstać, ale dalej byłam przypięta pasami. Wpadłam w panikę, zaczynałam się wyrywać, krzyczeć by mnie uwolnili, nagle zauważyłam, ze nie czuję prawej stopy Osoba za drzwiami spojrzałam w mój a stronę i szybko wbiegła do pokoju. Zaraz za nią lekarz. Patrzyłam w sufi, lekarz zdjął ze mnie kołdrę, druga osoba mocno mnie trzymała i szeptała czułe słowa, od razu poznałam głos. Igor. Z oczu popłynął ocean łez. Mimo niechęci spojrzałam na swoje ciało, teraz odkryte. Zesztywniałam. Objęcia Igora puściły, chłopak odwrócił wzrok, a ja dalej wpatrywałam się w moją nogę, aż dotarła do mnie prawda. Krzyknęłam z całej siły jedno słowo: NIE. Do pokoju weszła pielęgniarka i wstrzyknęła mi coś do ręki. Pewnie na uspokojenie, bądź znieczulenie. To nie było mi potrzebne, Już nic nie było mi potrzebne. Ucięli mi połowę prawej nogi. Już nic nie miało sensu. Spojrzałam  w sufit i wpadłam w furię, która trwała aż do nadejścia snu.
Kolejne dni mijały monotonie. Budziłam się, płakałam, ktoś wchodził, wpadałam w furię, zasypiałam.  Pielęgniarki przynosiły mi jedzenie, ale ja tego nie chciałam. Za piątym przebudzeniem usłyszałam jak lekarz mówi o komplikacja związanych z amputowaną nogą i wstrząsem mózgu. Nie wiem ile tutaj leżałam,  nie zwracałam uwag i na to. Przychodzili na zmianę: Julka, Igor, Nikola, Rafał. Nikt się nie śmiał, nikt nic nie mówił. I dobrze. Gdy tylko ich widziałam, myślałam o dniach, które już nie wrócą, gdy bawiliśmy się na imprezach, gdy tańczyliśmy, skakaliśmy, pływaliśmy. Teraz jestem żałosną kaleką. Po 8 przebudzeniu nie miałam siły na łzy, nie liczyłam już niczego, powoli godziłam się z prawdą, albo raczej akceptowałam swoją śmierć.
Obudziłam się po raz kolejny, za oknem padał deszcz. Rozejrzałam się, byłam sama. Chciałam usiąść, ale nie miałam siły, noga za bardzo bolała, albo raczej ten zasrany kikut. Na stoliku obok łóżka leżała taca z jedzeniem, sięgnęłam po szklankę wody. Jak zawsze patrzyłam w ścianę. Drzwi się uchyliły, spojrzałam w ich stronę, do pokoju wszedł cały zespół. Chłopcy lekko uśmiechali się, ale nie do końca pewni swojego czynu.  Jak gdyby nigdy i nic odwróciłam wzrok. Od razu miałam oczy jak ze szkła. Tomo przysunął sobie stołek a bracia Leto usiedli po moich bokach.
-Jess- odezwał się po chwili Jared trzymając mnie za rękę, starałam się nie reagować na jego głos, ale nie potrafiłam.- Nie możesz tak leżeć. Słyszeliśmy co mówił lekarz, wszystko jest już dobrze, możesz zacząć cho… poruszać się. Jedynym twoim problemem jest apatia. Jess. Nie możesz się podać, utrata nogi to nie koniec świata.
-Co ty możesz o tym wiedzieć.- słowa jakby same wypłynęły z moich ust, nie mogłam go słuchać. Zacząć chodzić? Z tym kikutem? Chyba sobie żartuje.
-Ty powinnaś wiedzieć najwięcej na temat wiary i walki.- wtrącił się Shannon
-Shannon. Powiedz co byś zrobił gdybyś stracił rękę?- odezwałam się patrząc mu w oczy, nic nie powiedział.- No właśnie.
-Jessica. Są protezy, dasz radę.- odezwał się znowu Jared, a Tomo sięgnął do torby, której wcześniej nie widziałam. Wyciągnął laptopa.
-Mam coś dla ciebie. Przez te 2,5 miesiąca na każdym koncercie mówiliśmy o tobie. Opowiadaliśmy twoja historię, nie zważając na zagrożenie. Prosiliśmy o pomoc rodzinę, by cie wspierali i o to efekt naszej pracy.- PODAŁ Jaredowi laptopa, a ten położył go delikatnie na moim brzuchu i wcisnął PLAY. W oczach trzech mężczyzn pojawiła się iskierka nadziei.
Zaczęło się od napisu „THIS IS WAR”, pojawiły się nagrania fanów z koncertów, zbliżenia na osoby niepełnosprawne i chore. Następnie pojawiły się historie osób, które zostały poszkodowane w różnych wypadkach i zostały kalekami. Każda nosiła tytuł „Żywy martwy człowiek/druga szansa”. Widziałam nagrania osób, które opowiadały o swojej walce, dziewczynę, która oprócz nogi w pożarze straciła wzrok. Mimo to żyje i dalej walczy, chodzi i bawi się na koncertach. Wystąpiło w tym projekcie z20 osób niepełnosprawnych. Każda mówiła co innego, podawała inne argumenty, każda darzyła do jednego: WALCZ. Na samym końcu były nagrania, gdzie chłopcy stali razem z tłumem Echelon po koncercie i krzyczeli zawsze jedno zdanie „THIS IS WAR!”. Później były przemówienia osób ‘zdrowych’, którzy błagali mnie bym walczyła i kilka słów od chłopaków. Faktycznie podniosło mnie to na duchu, łzy płynęły strumieniami. Zamknęłam laptop i oddałam go Jaredowi. Chłopcy wymienili się spojrzeniami. Podciągnęłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na nich poczym spuściłam wzrok w kołdrę.
-Przepraszam.- wyszeptałam i wybuchłam płaczem, a chłopcy tylko uśmiechnęli się od ucha i rzucili się na mnie. Każdy mocno mnie przytulił.
-Nie masz za co, nie masz za co.- szeptał Shannon, a Jared głaskał mnie po włosach. Tomo siedział za daleko więc spokojnie, zadowolony z siebie, czekał na swoją kolej. Po godzinie relacjonowania przez chłopaków trasy i całego toku wydarzeń z ostatnich miesięcy, musieliśmy się pożegnać. Jutro mieli koncert w Niemczech, ale obiecali, że jutro wpadną. Po ich wyjściu poprosiłam lekarza, by pomógł mi…. Wstać.
Pod koniec tygodni zostałam wypisana ze szpitala. Nie chciałam na razie mieszkać na stajni, pod swoje skrzydła wziął mnie Rafał. Kolejne dni mijały równie monotonnie jak poprzednie, ale jedno się zmieniło: walczyłam. Każdego dnia razem z Rafałem ćwiczyliśmy, przysiady, podnoszenie nóg itp. Marsi odwiedzali mnie co tydzień, czasami była z nimi Emma, a ostatnio poznałam też Vicky, ale nie za wiele pogadałyśmy, bo Tomasz nie dał nikomu swojej żony nawet na 2 słowa. Smucił mnie tylko jeden fakt, nigdy nie przyszedł Nathan. Nie wychodziłam nigdy dalej niż 100 metrów, nie chciałam, by ludzie widzieli moją ogoloną głowę, efekt wgniecenia po kamieniu, ani luźno zwisającej nogawki, bez buta. Wiedziałam, ze kiedyś będę musiała wyjść z ukrycia, ale jeszcze nie teraz. Codziennie oprócz Julki, przychodzili chłopcy z Eneja. Głównie był to Lolek, Mynio i Długi, ale reszta też bardzo często mnie odwiedzała. Piękne było jak każdy mnie wspierał, ale i tak czułam się… słabo. Za każdym razem gdy chciałam iść po picie, jedzenie, czy gdziekolwiek, musiałam brać kule i kuśtykać na jednej nodze. Dom nie był duży, ale pokonanie 20 metrów z salonu do kuchni na jednej nodze męczył. Mimo to walczyłam, codziennie słuchałam różnych motywujących piosenek. Dawałam radę. Zdenerwował mnie jeden fakt, rocznicę śmierci przeleżałam w szpitalu.