Na początek, wiem długo (bardzo), ale dużo problemów i wgl. Jestem zawidziona tym rozdziałem, przepraszam z góry, ale nowy postaram się lepiej :) Wreszcie wena mnie naszła :D
Wraz z odejściem Julki, moje życie legło w gruzach. Życie ze
świadomością, że twoja najlepsza przyjaciółka okazała się psycholem i omal cie
nie zabiła była okropna. Dodatkowo zwolniono mnie z pracy. Powód prosty, nie ma
tuta miejsca na osoby takie jak ja. Po
co komu kobieta z protezą i wstrząsem mózgu, nawet jeśli kiedyś on minie.
Oczywiście innej nie znalazłam. Rafał pozwolił mi u siebie mieszkać u niego,
ale ile? Jak nawet nie miałam za co dołożyć się do jedzenia. Pomoc przyniosła
fundacja dla osób takich jak ja, ale tutaj też kłopot. Trzeba było czekać na „Opiekuna”,
który zgłosi się będzie wspierał moją postać, a takich osób czekało setki.
Nastały nieubłagalne tygodnie czekania. Enej czasami zabierał mnie na koncerty,
sprzedawałam czapki płyty koszuli. Dostawałam 50zł, co było zawyżoną pensją. Pozwalało
mi to jednak na zrobienie obiadu dla nas dwojga. Marsi jak tylko wpadali to z
zapasem jedzenia zza granicy. Byłam im cholernie wdzięczna zwłaszcza gdy pod
koniec kwietnia wprowadziłam się do mieszkania w starej kamiennicy w Olsztynie Nikola
i Igor wydzierżawili Cenę co było wielkim poświeceniem. Rafał dorzucał mi co
miesiąc 200zł. Zawsze gadał, że przeprasza, że tylko tyle, ale więcej nie ma.
Boże to jest Ziemia i Kosmos dla mnie on mówi, że mało. Fundacja daje mi 400zł
na miesiąc, ale jak ma mi to starczyć na czynsz, prąd, ogrzewanie. Tak czy
siak, bóg zapłać za takich przyjaciół. Marsi coraz częściej przysyłali paczki
tak wielkie, że starczało mi na miesiąc i więcej. Igor z Adamem robią mi różne
niespodzianki. Raz do kina zabiorą, raz na wycieczkę. Czasem nawet przynoszą
jakieś prezenty. Czułam się z ty wszystkim okropnie, ale co ja mam zrobić? Każdy
z nich jest taki uparty. Nastał 4miesiąc szukania pracy, miesiąc czekania na
„Opiekuna” i nic. Majówkę spędziłam u Rafała, gadaliśmy czasami o Julce. podobno
przenieśli ją daleko do innego szpitala. Dobre chociaż to. Nurtowało mnie
jednak to, że Nathan się nie odzywa. Podobno chłopcy mu wszystko wyjaśnili, a
on się przejął i podobno wszystko zrozumiał, ale jednak się nie odzywa.
Kompletnie tego nie rozumie, a strasznie tęskniłam. Potrzebowałam go.
Mijały kolejne dni: rehabilitacja, czynsz, rachunki,
koncerty, wsparcia. Tak w kółko. Ledwo wiązałam koniec z końcem, ale żyłam.
Było ciężko, naprawdę, ale… Do czasu.
* * *
W lipcu uznałam, że nadszedł czas odwiedzić
mój stary dom. Wstałam z rana, by nie spotkać nikogo ze znajomych po drodze. Ni
daliby mi spokoju i pojechaliby ze mną. Od kiedy podjęłam tę decyzję co noc
śnił mi się wypadek. Tak samo dziś. Obudziłam się zdyszana i spocona. Ręce mi się
trzęsły, serce omal nie wyskoczyło. Powoli odliczałam od 100 do 1. Gdy już
byłam spokojniejsza poszłam do łazienki. Wzięłam gorący prysznic, który okazał
się być wyjątkowo kojący. Włożyłam szare rurki z nieco luźniejszymi nogawkami,
białą koszulkę i koturny. ODO tego czarna torba. Wyszłam z mieszkania z
nadzieją na samotną podróż do ruin starego domu.
Na
ulicach panował gwar, co druga sobą to turysta. Co prawda pogoda nie najlepsza,
słońce tylko chwilami zerkało na nas zza CHMUR, ALE CI LUDZIE MUSIELI
WYKORZYSTAC DZIEŃ BEZ DESZCZU. Mają szczęście, bo w nocy ewidentnie była ulewa,
a dzisiaj zapowiada się spokojny choć pochmurny dzień. Szłam do autobusu, a
raczej biegłam. Wsiadały już ostatnie osoby, przyspieszyłam lekko, nagle źle
stanęłam protezą i upadłam na chodnik. Pięknie. Jęknęłam z bólu podczas próby
wstawania. Noga lekko się przykrzywiła, miałam zdartą skórę na rękach ii ranę
na czole, gdyż głową uderzyłam w krawężnik. Wyjęłam chusteczki, wytarłam rany i
poprawiłam nogę. Nagle zadzwonił telefon.
-Ha…
-Dzień dobry Jessico. Proszę abyś stawiła się w Fundacji
za20 minut, dziękuje. Miłego dnia.- odezwała się kobieta tak szybko, że nie
zdążyłabym nawet jej przerwać. Od razu się rozłączyła. Lekko chamskie, ale ton
głosu był uprzejmy. Cóż, pojadę następnym autobusem. Zmieniłam kierunek, inny
autobus i za chwilę byłam pod Fundacją.
-Jessica!- przywitała mnie w drzwiach dyrektorka Fundacji.
Zaprosiła mnie na kawę do gabinetu, w środku czekała na mnie kobieta, która do
mnie dzwoniła. Poznałam po głosie. Teraz mówiła o wiele wolniej, a jednak
czułam, że to tylko tykająca bomba, która zaraz wybuchnie lawiną słów. Coś było
nie tak.- Mamy dla ciebie złą wiadomość. – odezwała się dyrektorka wchodząc do
gabinetu z trzema kubkami kawy, druga kobieta, blondynka o krzywych nogach
patrzyła na nią z szerokim uśmiechem. Wzywają mnie nagle do biura, ta się
cieszy, a ta o złej wiadomości. Boże o co chodzi?! Serce zaczęło bić szybszym
tempem. –Otóż. Nie możemy cię dłużej wspierać.- usiadłam spokojnie przed
komputerem, a mi serce stanęło. Oczy wyskoczyły, szczęka opadła, kości się
złamały, a z głowy polała się krew. Bynajmniej takie miałam wrażenie, kobieta
jednak nie zwróciła na to najmniejszej uwagi i kontynuowała- Zadzwonił do nas
dziś rano pewien mężczyzna. Od kilku godzin nie jesteś pod naszą opieką, a
jego!
-To nie wszystko! Nie jest to byle jaki człowiek, jest
anglikiem, zaopiekował się jeszcze jedną osobą od nas! Od nowego miesiąca
będziesz dostawać 700Euro na swoje utrzymanie! – odezwała się blondynka, a ja siedziałam
oszołomiona. Zaraz chwila. Co? Ktoś mnie przygarnął? Anglik? 700Euro?! To
będzie około 2500zł! Boże drogi.
-Ale… Jak… Kto?- wydukałam przez zęby, patrzyłam osłupiałą
na szafę za komputerem. Serce znowu zabiło, ręce zaczęły się trząść. To sen, ot
tylko sen.
-Nie kazał ujawniać swojej osoby, ale tego nie zabronił.
Reeve Carney. – serce znowu stanęło. Chyba przeżyłam po raz drugi w ciągu 30
minut zawał. Reeve Carney, ten Carney?! Wokali… Nie. Żarty sobie stroją. Powoli
wstałam, wzrok miałam pusty, oszołomiony. Odwróciłam się i wyszłam. Obie
kobiety coś za mną krzyczały, ale szum w mojej głowie je zagłuszył. Wsiadłam w
obojętny autobus. Wysiadłam na obrzeżach miasta, akurat tam gdzie chciałam.
Ruszyłam przed siebie, przede mną była łąka, a za nią las. Ruszyłam polną
drogą, 200 metrów, w końcu minęła pierwsze drzewa. Jeszcze 1km. Przy świeżym
powietrzu wszystko powoli do mnie docierało. Zaczęłam się śmiać, z niczego. Tak
po prostu.
Mój dom znajdował się 5 km od drogi. Z czego 3,5km to las.
Od razu wróciły wspomnienia, dni kiedy uciekałam nocą do lasu, kiedy mama
straszyła mnie potworami, kiedy z bratem kąpaliśmy się w stawie. Wakacje i
spacery z psami. Zabolało mnie serce, tęsknota uderzyła z podwójną siłą.
Włączyłam muzykę i zaczęłam biec. Pomimo to słyszałam wokół siebie głosy.
Paranoja. Zdawało mnie się, że ktoś nieustannie mi się przeglądy, woła.
Przerażona z truchtu ruszyłam nieco szybciej, ale proteza nie pozwalała na
więcej. Dopiero gdy zobaczyłam znajome drzewo, zwolniłam. Byłam na łące,
zielono-żółtej. Jedynym drzewem tutaj była wierzba płacząca, rosnąca na naszym podwórku.
Za życia taty, bawiłam się na niej z Michałem i nim, gdy odszedł straciło to
sens. Zza krzaków ujrzałam rysy działki i… samochód?! Ledwo uspokoiłam oddech,
zaraz znowu zrobił się płytki i szybki , bo ruszyłam biegiem do przodu. Nie
myliłam się, przed bramą stał samochód terenowy. Na podwórku stał wysoki
mężczyzna ubrany w skórę i ciemne jeansy z kapeluszem na głowie.
-Eej! Co pan tutaj robi!? To teren prywatny!- krzyknęłam na
cay głos wbiegając na podwórko machając przy tym rękami na wszystkie strony.
Facet powoli się odwrócił, zobaczyłam jego twarz i zamarłam.
-What? Co?- odezwał się zdziwiony, ale nie był przejęty moim
widokiem.
-Reeve?- powiedziałam ledwie słyszalnym głosem, serce miałam
w gardle
-Znamy się?- spytał nonszalancko. Miło się zapowiada, stoi
na mojej działce, patrzy na mnie i ma mnie w dupie. Miło.
-Znać się nie znamy, ale z łaski swojej wyjaśnij mi co
robisz na mojej działce?- cierpliwość mi się kończyła, mimo, że byłam jego
wielbicielką za to co dla mnie zrobił, ale skoro on jest bezczelny to czemu ja
mam być miła?
-Jessica?- zamarłam, znowu. Cała zesztywniałam.- To jest dom
Jessiki Affek więc…
-Skąd ty to wiesz?- zmusiłam się na obojętny ton, ale mi to
nie wyszło.
-„Noc, która wszystko zmieniła (…) ruiny mojego życia leżą
na środku łąki, z daleka od ludzi, otoczone lasem, ciszą i spokojem.” Idealnie
opisałaś to miejsce.- wyrecytował z łatwością fragment z mojej książki, a ja po
raz drugi czy trzeci przeżyłam zawał i to jednego dnia.
-Skąd…- nie dokończyłam, bo on już zdążył wyjąc książkę z
plecaka, który trzymał w ręku, zdjął kapelusz uwalniając przy tym gąszcz
brunatnych włosów i podał m lekturę.
-Kupiłem ją kiedyś i przetłumaczyłem z pomocą znajomych.
-Ale.. Skąd o niej wiedziałeś?!- patrzyłam na niego w
osłupieniu, ta książka nigdy się nie przyjęła, nie chciałam w ogóle myślec o
niej, bo wiedziałam, że jest niewypałem, a tu co?! Reeve?!
-Dawno temu trafiłem na twój blog i tak wyszło.
-Boże drogi, poszaleli. Letosie mnie dokarmiają, a Carney
czyta moją książkę… Zaraz z nieba spadnie Obama i mi się oświadczy.
-Thirty Seconds To Mars?
-Tak.- przewróciłam oczami i oparłam się z wrażenia o maskę
jego samochodu, a on za chwilę usiadł obok mnie. Na twarzy malowała mu się złość.-
Co?
-Zabije.
-COO?!
-Żeby mi durny Leto wcześniej o tobie powiedział, od razu
bym ci pomógł…- Załamał się i oparł czoło na moim ramieniu.
-Żebym mu pozwoliła sam by to zrobił.
-Też racja. Wiesz co jedźmy stąd. Dziwnie się czuję.-
wyprostował się i wstał, podając mi rękę.
-Ktoś cie obserwuję?- podałam mu dłoń i pomógł mi wstać.
-Dokładnie.
-Też to czuję.
-To chodź, zabiorę cię na kawę. – uśmiechnął się ukazując
swoje piękne, śnieżnobiałe zęby i ruszył do samochodu, a ja za nim. Jechaliśmy
w ciszy, zaparkowaliśmy pod kawiarnią. Gdy sama wysiadłam, Reeve bacznie mi się
przyglądał.-Boli cię ta noga?
-Od wypadku minęło wiele miesięcy przyzwyczaiłam się do tego
bólu. –wzruszyłam ramionami i ruszyłam do przodu.
-Jak to się stało?- spytał siadając przy wolnym stoliku.
Zamówiliśmy 2 razy latte i opowiedziałam mu o całym wypadku, później o życiu i
w końcu on zaczął opowiadać o sobie. Tak jakoś wyszło, że zagadaliśmy się od 15
do 22, aż zamykali lokal. Reeve okazał się świetnym facetem, ale cóż. Trzeba
było wracać do domu mimo chęci na dalszą rozmowę. Carney odwiózł mnie pod
blok, a sam pojechał do swojego hotelu.
Umówiliśmy się na obiad jutro, ale zapomniałam o jego numerze telefonu. Brawo
dla mnie. Jak na złość dostałam smsa, co jeszcze bardziej mnie załamało.
Uderzyłam dłonią w czoło i sprawdziłam wiadomość.
„Zadzwoń Shannon.”
Leto? Czego on chciał? Zgodnie z prośbą zadzwoniłam.
-Co się stało?- zapytałam próbując otworzyć drzwi do bloku
jedną ręką.
-Jesteś w domu?- jego głos był suchy, lekko zdenerwowany.
-Jasne, że tak. A gdzie mam być?
-Przyjedź po mnie pod dworzec.- klucze upadły mi z rąk.
- Jesteś w Polsce?!
-Długa historia, bądź jak najszybciej. –rozłączył się
zostawiając mnie na pastwę losu z
tysiącami myśli galopującymi po moim umyśle jak stado dzikich ogierów. Co on
tutaj robi?! Co się stało?! Czemu był zdenerwowany?! Zdezorientowana podniosłam
klucze i poszłam z powrotem do wyjścia, złapałam pierwszą lepszą taksówkę i za
10 minut byłam pod dworcem. Shannon siedział pod wielką mapą Olsztyna, z
kapeluszem i okularami na głowie, jeansową kurtką i czarnych spodniach, o nogę
miał opartą wielką torbę, głowę schował między kołnierz kurtki, wyglądał jakby
spał. Niczym się nie wyróżniał prócz wystających pałeczek z kieszeni i jego
charakterystycznych butów. Krzyknęłam cicho jego imię, o tej porze raczej nie
będzie tutaj żadnych fanek. Chłopak poderwał się i rozejrzał, na mój widok
wcale się nie rozpromienił, ciągle był zdenerwowany, podszedł do mnie i się
przytulił. Bez słowa ruszył do taksówki i zostawił mnie samą. Miło. Znowu. Gdy siedzieliśmy już w taksówce dopiero się
odezwał.
-Jess, mogę… Ym… przenocować u ciebie kilka dni?-
osłupiałam. Co to ma do cholery być.
-Y… Ale..
-Jeśli to jakiś problem mogę iść do hotelu, tylko… - zdjął
kapelusz, a ja jęknęłam przerażona. Pod nosem miał resztki krwi, to samo na
ustach, chociaż z wargi napływała mu kolejna, miał rozcięte miejsce na skraju
skóry z włosami. Do tego dwa sine miejsca na szyi, jakby go ktoś dusił.- No
właśnie.
-Panie kierowco, może pan nieco szybciej? Muszę tego
psychola zabrać do szpitala.- za chwilę byliśmy pod blokiem. Shannon ledwo
złapał torbę gdy złapałam go za kurtkę i dosłownie wypchnęłam z taksówki,
złapałam za ucho i pociągnęłam za sobą do mieszkania. Po drodze krzyczał bym go
puściła, ale nie miałam zamiaru, otworzyłam drzwi, wepchnęłam go do środka i
kopniakiem powrotem je zamknęłam.
-Boże drogi, Jezusie Chryste, Matko Boska! Coś ty zrobił?!-
wybuchłam puszczając jego ucho, spojrzała na jego twarz gdy masował swoje ucho,
miał pecha bo ciągnęłam za kolczyk.
-Ej bo pobijesz rekord w mówieniu imienia Pana Boga na
daremno na minutę…- powiedział i się wyprostował, spojrzał na mnie z miną,
która ewidentnie mówiła „Mamy problem.”. Pokręciłam głową i zamknęłam spokojnie
drzwi na klucz, spojrzałam znowu na niego. Podeszłam bliżej próbując zdjąć jego
kurtkę, ale zaprzeczył. Zdziwiona spojrzałam na niego i dostrzegłam coś
nienormalnego za jego okularami. Gałki oczne niemal mi nie wyskoczyły, powoli
uniosłam ręce, nie protestował gdy zaczęłam zsuwać jego okulary, tylko głęboko
westchnął, a ja omal nie zemdlałam. Jedno oko było fioletowe i opuchnięte do
granic możliwość, z lewej brwi kapała krew.
-Kto ci to do cholery zrobił?!-krzyknęłam i pobiegłam do
kuchni-Chodź tu!- zawołałam a on ze spuszczoną głową ruszył za mną i usiadł na
blacie.- Ściągaj kurtkę.
-Eeeeej! Striptiz lepiej wygląda w salonie niż w kuchni.
-Nie wkurzaj mnie Leto.- pogroziłam mu woreczkiem z lodem, a
on westchnął teatralnie i wykonał polecenie. Teraz jeszcze zauważyłam jego rękę
zawiniętą w kawałek szmaty przesiąknięty krwią. Jęknęłam i spojrzałam mu w
oczy- Ukrywasz coś jeszcze?
-Kilka zadrapań i sińców pod koszulką. Nic takiego.
-Ściągaj- spojrzał na mnie z miną proszącego pieska.
-Ale..
-Ściągaj Leto!- znowu przewrócił oczami i zdjął ubranie. Na
piersi miał małe rozcięcie, a na całej klatce liczne siniaki, ale zaniepokoiło
mnie sine miejsce w okolicy żeber wielkości pięści. Dotknęłam zranionego
miejsca, a on ze świstem wciągnął powietrze napinając przy tym mięśnie. Pewnie
złamane. Podałam mu lek przeciwbólowy, a sama opatrzyłam jego rozcięte miejsca.
Najgorzej było przy brwi. Potrzebne były szwy, ale Shann uparcie zaprzeczał, a
co ja mogłam zrobic? Rzucic mu na łeb szklany wazon z nadzieją, że zemdleje?
-Kto ci to zrobił?- spytałam gdy już leżał na rozłożonej
sofie. Wszystko zgrubsza ogarnęłam, ale jutro i tak zaciągne go do szpitala,
choćbym miala go związac, zakneblowac i przywieźć w bagażniku taksówki.
-Długa historia.- pomasował swoją skroń i przymknął powieki,
a ja podałam mu parującą aspirynę i położyłam się obok.
-Mamy czas.-westchnął, a ja wygodniej ułożyłam się na znak
by zaczął mówic.
-Uparta jesteś. Pamiętasz jak ci mówiłem o Angie? Był to mój
pierwszy poważny związek od dwóch lat, po rozstaniu z… Eh. Nie chce nawet o
niej myślec. Angie była cudowna. Kochana, piękna, czuła, troskliwa, a w łóżku?
Bogini! Byliśmy ze sobą prawie rok, było wręcz idealnie. Wiem, że nie dbała o
kasę, ani sławę, bo sama miała rozkwitająca karierę modelki, a o naszym związku
nikt na pewno nie wiedział. Świętowaliśmy razem po koncercie w Tokio jej
sukces, dostała właśnie propozycję sesji do największego w Japoni brukowca.
Miała to być piękna noc. Piękna pierdolona noc… Trochę za dużo wypiliśmy, a
jeszcze zadzwoniła Emma. Był problem z perkusją, więc ledwo stojąc na nogach
zostawiłem ją samą na góra 20 minut. Wracam zadowolony, a co robi moja piękna
Angie? Ta wierna suka?! Rucha się z Jaredem w naszym łóżku!
-Jak to?! Ale… Jared? On był do tego zdolny?!- tłumiłam w sobie
burzę pytań, ale zadziwiało mnie, że Leto tak spokojnie to opowiadał.
-Jared zawsze lubił zajęte, podobało mu się ryzyko
przyłapania. Kiedyś, jak Tomo jeszcze nie zaręczył się z Vicky, Jay do niej
zarywał. Miał pecha, bo Tomo go zauważył. Ja tylko mu mówiłem, ale Tomo tak
spokojnie nie przyjął tego. Skończyło się na złamanej ręce i nosie Jareda.
Mogło być gorzej, uratowało go to, że był najebany, a on wtedy nie wie co robi.
Jakby się zmusił to i wszedłby na statuę wolności, ściągnął gacie i darł się
„Patrzcie Ameryko jakiego mam wielkiego!”. Dlatego Tomo go oszczędził.
Myślałam, że to go czegoś nauczy. Jednak nie.
-Tomo był do tego zdolny?
-Z miłości można zabic. Jak ich zobaczyłem nie miałem już
sił an słowa. Rzuciłem się na niego i.. Zaczęliśmy się okładac. Miało być
lekko, ale… ten skurwiel był trzeźwy. No i co? Wybuchłem. Te wszystkie
rozcięcia to wynik tego, że rzuciłem go na szklany stolik. Jak już Jared miał
dośc, leżał zakrwawiony na podłodze,
chciał coś wydukac, ale nie miał siły. Dobrze, ja też nie chciałem go słuchac.
Złapałem kilka rzeczy i wyszedłem. Spojrzałem tylko jeszcze raz na Angie.
Klęczała na łóżku przerażona. Naszła mnie chęc przytulenia jej, ale myśl o tym
skurwiela od razu zmusiła mnie do zamknięcia drzwi. Poszedłem na lotnisko,
pomyślałem do kogo mogę leciec i pierwsza myśl padła na Ciebie. O to więc
jestem.
-Eh… Jared mocno ucierpiał?
-Nie wiem, na pewno mocniej ode mnie, ale mam to w dupie.-
wiedziałam, że nadal nie ochłoną. Wstałam
i poszłam do kuchni. Wróciłam z piwem, położyłam się bliżej i podałam
puszkę Shanimalowi.
-Ty wiesz jak uratowac mężczyznę.- uśmiechnął się, a ja się
zaśmiałam. Pocałowałam go w czoło i sięgnęłam ręką po pilota.
-Wiem czy nie wiem teraz się uspokój. Jutro zabiorę ci na
siłownię żebyś się wyżył.
-A będę mógł zostac tu dłużej?
-Ile dusza zapragnie. Milej jest mieć kogos pod ręką, kto za
mnie zrobi zakupy. –posłałam mu cwany uśmieszek, a on rzucił się na mnie i
złapał w goryli uścisk co dla niego chyba było „przytuleniem”. Czułam jak jego
pierś drży, chyba się śmiał.- Shannon… Dusisz.
-Yeah muddafugga!
-Mhm, mhm. Puśc !- wydyszałam i wydarłam się z jego objęc.
Naprawdę się śmiał. Złapałam głęboki oddech i poszłam do kuchni. Wróciłam po
paru minutach z miską popcornu i czterema filmami. DO tego miałam świeży
bandaż.
-Nooo! Widzę ostro będzie.
-„Burleska”, „Avengers”, „Szybcy i wściekli” czy polska
komedia „Kiler”?
-Zobaczmy polskie kino.- uśmiechnął się od ucha do ucha, a
ja włączyłam film z angielskimi napisami. Położyłam się obok i zaczęliśmy
seans. Kiedy on oglądał początek ja zmieniłam mu opatrunek, ale to co
zobaczyłam pod tą szmatą było okropne. Ręka cała zakrwawiona, z mocny, głębokim
rozcięciem chyba stłuczona. Założyłam
opatrunek i skupiłam się na filmie. Okropne było dla mnie tłumaczenie. No jak
można tekst „Chce mi się szczac!” przetłumaczyć „Can I go to the toilet?!”. To zabiera cały
urok Pazury, ale chyba Shannonowi się podobało. Cały stres i złość wyparowało.
Żeby dłużej to trwało włączyłam killerów dwóch. Nie zauważyłam nawet kiedy
zasnęłam.